Justin
Wszedłem z impetem do mieszkania. Tak bardzo cieszyłem się, że Cassie nie będzie przy mojej rozmowie z Colleen. Znowu uznałaby mnie za chamskiego dupka, bo od początku wiedziałem, że to nie będzie ani miła, ani spokojna pogawędka.
-Colleen! - krzyknąłem.
-Czego?- zachrypnięty głos mojej siostry rozniósł się z kuchni.
Stawiając ciężkie kroki, przeszedłem przez przedpokój i stanąłem w progu kuchni. Colleen siedziała na krześle, które zazwyczaj zajmował Cassie i lekko przysłaniały ją róże, które dostała Cass. Serio, kiedy ona wywali te badyle?
-Masz mi coś do powiedzenia? - spytałem, na razie spokojnie.
-Nie, dlaczego? - Colleen grzebała palcem w miseczce z orzeszkami ziemnymi.
-Jesteś w tej ciąży czy nie? - wycedziłem.
-No przecież mówiłam, że tak. Twój mózg nie przyswoił ten informacji? - spojrzała na mnie pogardliwie.
Zacisnąłem zęby. Nie krzycz, tylko nie krzycz.
-Jak ty to sobie wyobrażasz?
-No jak to jak? - mruknęła lekceważąco.
-Jak. Utrzymasz. Tego. Bachora - wycedziłem.
-Czy ktokolwiek powiedział - Colleen wstała, cały czas patrząc na mnie ze złośliwym uśmieszkiem - że ja zamierzam mieć jakiegoś bachora?
Coleen chciała przejść obok mnie, ale złapałem ją za ramie.
-Co to znaczy?
-Oh, no nie wiem - sapnęła ironicznie. - Słyszałeś może o aborcji?
Kiedy to powiedziała, poczułem wielką gulę w przełyku. Moja złość gwałtownie uleciała, a na jej miejscu pojawiło się zaskoczenie. Pierwszy raz od dawna nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Myślałem, że Colleen, tak jak ja, jest przeciwna aborcji i to jedyna rzecz, w której kiedykolwiek się zgadzaliśmy.
-Mama ci tego nigdy nie wybaczy - wykrztusiłem w końcu.
-Mama nic nie musi wiedzieć - Colleen przewróciła oczami.
-Powiem jej -zapewniłem.
-Oh, naprawdę? - Colleen złożyła ręce na piersiach. - Serio nie wiem czemu jesteś przeciw temu. Ja, na twoim miejscu, jakbym miała się później dowiedzieć, że moja matka mnie nie kocha, wolałabym umrzeć jako płód.
To, co powiedziała sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Poczułem taki ból, że natychmiastowo zapragnąłem jej zadać równie bolesny cios. Tyle że nie psychiczny. Zamachnąłem się prawą ręką. W tamtym momencie nie myślałem, co robię, ani kogo chcę uderzyć, dopóki nie spojrzałem w jej oczy, pełne szczerego strachu. W ostatniej chwili wymierzyłem cios w stół, zamiast w twarz Colleen. Zamarłem w jednej pozycji.
-Ty gnoju - wycedziła Colleen.
Strach, który przez ułamek sekundy dostrzegłem w jej oczach szybko uleciał. W jego miejsce pojawiła się pogarda. W sumie jej się nie dziwiłem. Poczułem wstyd. Nie pierwszy raz chciałem kogoś uderzyć. Ale pierwszy raz była to moja siostra. Kobieta. Do tego była w ciąży.
-Pożałujesz - syknęła.
Usłyszałem jej pośpieszne kroki, a później trzaśnięcie drzwiami. Co jeśli Colleen powie Cassie? Na pewno to zrobi. Tylko czy jej uwierzy... Zapewne nie, pewnie będzie mnie w ciemno bronić, a później przyjdzie do mnie, zebym jej to wyjaśnił. A ja będę musiał się przyznać. Nie mogę jej okłamywać. Chociaż i tak Cassie się na mnie zezłości... albo będzie chciała odejść. Kto by chciał być z damskim bokserem? Wprawdzie jej nie uderzyłem, ale chciałem, to wystarczająco mnie skreśla. Nie, spokojnie. Przecież ona nawet nie wie, gdzie jest Cass.
Odbiłem się rękoma od stołu i dopadłem do szuflady. Wygrzebałem z niej paczkę papierosów i niebieską zapalniczkę. Włożyłem papierosa między wargi i podszedłem do uchylonego okna. Przysunąłem zapalniczkę do papierosa i już miałem ją zapalić, kiedy przypomniało mi się, że przecież Cassie mi zabroniła... Daj spokój, nie dowie się. Zapaliłem papierosa, ale już po pierwszym zaciągnięciu, poczułem się, jakbym robił coś niedozwolonego, jakbym miał piętnaście lat i palił w szkolnej łazience.
-Cholera - mruknąłem w końcu. Wyjąłem papierosa z ust i wrzuciłem do zapalniczki, stojącej na parapecie.
Colleen miała właściwie rację. Powinienem wiedzieć, że każda matka kocha swoje dziecko, ale w moim przypadku mama wielokrotnie dawała mi do zrozumienia, że jestem tylko ciężarem. A niepodważalny dowód dała mi kilka lat temu, kiedy stwierdziła, że ma mnie dość, wyjechała i już nie wróciła. I faktycznie, jakbym wiedział, że mnie to spotka, wolałbym umrzeć, jeszcze zanim się urodziłem... Bardzo chciałem komuś opowiedzieć o tym, co się stało, ale nawet nie miałem komu.
Z rozmyśleniach przeszkodził mi dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili myślałem, że to Colleen wróciła. Niepewnym krokiem otworzyłem drzwi, ale na progu zobaczyłam coś o wiele gorszego, niż moja siostra.
-Bukiet dla Cassie Herdman - powiedział kurier.
Zazgrzytałem zębami. Nie odpowiedziałem, tylko wyrwałem mu kwiaty i zatrzasnąłem drzwi. Zanurzyłem rękę w bukiecie, niespecjalnie uważając, żeby jakiegoś kwiatka nie uszkodzić i chwilę później wyciągnąłem bilecik. Kiedy przeczytałem jego zawartość, zrobiło mi się gorąco ze złości. Upuściłem bukiet na ziemię i przechodząc do swojego pokoju, podeptałem je. Chwyciłem telefon i wybrałem numer Cassie.
-Cześć, Justin - zaśmiała się. - Zastopuj - powiedziała do jej towarzysza. Zawrzałem.
-Dostałaś kolejne kwiaty - powiedziałem z zaciśniętymi zębami.
Cassie zadała mi jeszcze parę głupich pytań. Czytając jej to, co było w bileciku, mało nie wykrzyczałem jej, że ma mnie za frajera, który nie wie, ze spotyka się z kimś na boku.
-WIDZIAŁAŚ SIĘ Z NIM DZISIAJ - wrzasnąłem w końcu, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
W odpowiedzi usłyszałem tylko szumy i w końcu głos nie Cassie, a Daniela.
-Ty zasrany sukinsynu, to nie jej wina, że przyczepił się do niej jakiś debil. Na twoim miejscu dziękował bym Bogu, za to, że Cassie chociaż na ciebie, kretynie, spojrzała i zechciała z tobą być, mimo tego gówna jakie masz w głowie zamiast mózgu, a nie robisz jej wyrzuty, bo ktoś inny traktuje ją lepiej niż ty.
Daniel rozłączył się, jak tylko skończył mówić. I dobrze, bo nie wiedziałbym, co mu odpowiedzieć. Miał rację. Z każdym jego słowem miałem coraz mniej bojowy nastrój. To nie była wina Cassie, tylko moja. Była najwspanialszą osoba, jaką wżyciu spotkałem, a ja nie potrafiłem jej pokazać, jak bardzo jestem wdzięczny za to, że w ogóle to jest i denerwowało mnie, że ktoś inny zaczął ją doceniać.
Nie miałem co ze sobą zrobić. Przez moment chciałem wyjść z mieszkania i zejść do mieszkania niżej. Do Rose. Ale przypomniałem sobie, że już jej tam nie ma. I nigdy nie będzie. Czasem przyłapywałem się na myślach, że jutro do niej pójdę, opowiem wszystko o związku z Cassie, a ona będzie się cieszyć moim szczęściem, a potem nagle docierała do mnie szara rzeczywistość, że już jej nie zobaczę. Prawda jest taka, że mimo, że mam Cassie, cały czas brakuje mi Rose i cały czas za nią tęsknię.
Z westchnieniem zacząłem iść w kierunku mojego pokoju. Usiadłem na łóżku i pochyliłem się. Wyjąłem spod niego wielki album na zdjęcia. Poczułem nagłą chęć cofnięcia się w czasie i powspominania. Zdmuchnąłem z niego cienką warstwę kurzu i otworzyłem. Przejrzałem wszystkie zdjęcia, które tam były, począwszy od tych z drużyną hokejową, w domu dziadków, poprzez te z Rose, z wakacji, z naszych wspólnych obiadów, właściwie uwiecznialiśmy każdą naszą wspólną chwilę. I wtedy zdałem sobie sprawę, że nie mam ani jednego zdjęcia z Cassie. Ani jednej naszej wspólnej chwili na fotografii. A co jeśli po jej odejściu zapomnę o rzeczach, które razem robiliśmy? Na myśl o tym, że ja i ona niedługo się rozstaniemy poczułem piekący ból w skroni. Zacisnąłem powieki myśląc o tym, że nie warto martwić się na zapas, ale ból nie przechodził. W końcu zamknąłem album i włożyłem z powrotem pod łóżko. Wyciągnąłem z szafki nocnej pojemnik z środkami nasennymi. Połknąłem jedną tabletkę, zakopałem się w kołdrze i czekałem na falę spokojnego, bez bolesnego snu.
Cassie
-Patrz, Cass - Daniel wskazał palcem plakat, który wisiał na jednym z mijanych przez nas budynków.
-Bal - stwierdziłam obojętnie.
Z tego co wiedziałam, w Denver co roku organizowany jest charytatywny bal przebierańców. W zeszłe wakacje mieliśmy nawet iść, ale w końcu stwierdziliśmy, że to nie najlepszy pomysł. Właściwie gdyby Justin zechciał się ze mną wybrać, nie miałabym nic przeciwko, ale wątpiłam, że wyrazi taką chęć. Był na mnie zły, wiedziałam to. A ja chciałam zrobić wszystko, żebyśmy skończyli się kłócić. Daniel chciał z samego rana iść do Evana i wybić mu z głowy podrywanie mnie w taki dziwny i irytujący sposób, ale ja się nie zgodziłam. Uszedł ze mnie cały bojowy nastrój z poprzedniego wieczoru. Nie obchodziły mnie te podchody Evana i chciałam to powiedzieć Justinowi, żeby nie miał już wątpliwości, że moje serce należy tylko do niego. Po śniadaniu spakowałam się i chciałam jak najszybszej wrócić do mieszkania Justina. A Daniel uparł się, że mnie odprowadzi.
-Jest trzydziestego - dodał mój brat.
-Dzień przed naszym wylotem - westchnęłam.
Zdałam sobie sprawę, że zmarnowaliśmy już połowę naszego czasu. Zastało nam trzydzieści parę dni. Trochę ponad miesiąc. Nie możemy zmarnować ani jednego dnia.
Daniel zgodził się mnie zostawić dopiero, jak weszliśmy do dzielnicy Justina. Pośpiesznym krokiem przeszłam te kilkaset metrów do bloku Justina, a po schodach do mieszkania praktycznie wbiegłam. Wygrzebałam z torby klucze, które właściwie okazały się niepotrzebne, bo drzwi były otwarte. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to kwiaty na podłodze w przedpokoju. Westchnęłam. Podniosłam bukiet. Kwiaty były pomięte i już lekko zwiędnięte. Weszłam do kuchni i wyrzuciłam je do kosza. To samo zrobiłam z poprzednim bukietem. Dopiero potem na spokojnie rozejrzałam się po mieszkaniu w poszukiwaniu Justina. Znalazłam go w salonie. Leżał na kanapie przykryty kocem i beznamiętnie przełączał kanały w telewizorze.
-Cass - westchnął, kiedy mnie zobaczył.
-Wyglądasz jak śmierć - podeszłam bliżej.
Justin miał lekki zarost, z którym wyglądał idiotycznie i zapuchnięte czerwone oczy. Jego włosy, które były zawsze były misternie ułożone, teraz zamieniły się w jedną wielką szopę.
-Jak to dobrze, że wróciłaś - Justin podniósł się do pozycji siedzącej. - Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie zostawisz - wykrztusił.
Głos ugrzązł mi w krtani. Tak bardzo chciałam mu to obiecać, ale przecież nie mogłam.
-Ale będę musiała - powiedziałam w końcu. - Wiesz o tym.
Justin podwinął kolana pod brodę i schylił głowę.
-Nie wytrzymam tu bez ciebie - powiedział stłumionym głosem. - Nie było cię tu jeden dzień, posprzeczałem się z tobą i z Colleen, dostałaś te cholerne kwiaty, moi rodzice... zresztą nieważne...
Rodzice. Więc znowu wracamy do tematu jego rodziców. Gdzie jest jego mama i dlaczego tata się nie odzywa. Wprawdzie nawet nie zaczynałam z nim rozmawiać o ojcu, wiedziałam, że się wścieknie, ale od samego początku jego wyjazd był dosyć podejrzany.
-Chodzi mi o to, że jak wyjdziesz nie będę miał tu już nikogo, rozumiesz? Nikogo. Nie będę miał z kim porozmawiać...
-Justin, błagam cię, opowiedz mi o twoich rodzicach.... - Odsunęłam lekko koc z kanapy, żeby usiąść na jej skrawku. - Chcę wiedzieć co się stało.
Justin zaczerpnął powietrza.
-Zaczęło się dwa lata temu, kiedy zacząłem robić to, co robię do teraz...
__________________
Mam wrażenie, że taki bez sensowny jest ten rozdział :o Ale przynajmniej jest dłuższe Justin's pov :D Jest pewnie mnóóóóóstwo błędów, ale jakoś nie mam weny na ich sprawdzanie, hahah :)
Tak bardzo tęskniłam na waszymi pytaniami na asku. Nie obrażę się, jeśli będzie ich więcej :>
Komentujcie, wystarczy jedno słowo, żebym wiedziała, że czytacie :)
jak zwykle genialny rozdział, czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńjeju swietny!
OdpowiedzUsuńjeju swietny!
OdpowiedzUsuńomg! to jest przecudne :C chce już kolejny;/:**
OdpowiedzUsuń// @swaggiies
świenty <3
OdpowiedzUsuńSwietny rozdzial.. nie moge doczekac sie nastepnego *o*
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCudny .. :*
OdpowiedzUsuńmogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach ? :D @biebehl
OdpowiedzUsuńŚwietny :D
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham <3 a Collen jest głupia, że chce usunąć ciążę ;< i Justin jest taki słooodki, kiedy jest zły na Cassie... nie wiem czemu, ale dla mnie to jest słodkie. hahah <3
OdpowiedzUsuńczekam już na NN <3
@saaalvame
fajnie ci wyszło z justinkiem :D
OdpowiedzUsuńpiękny nowy szabloniq ♥
nie umiem komentować.
ktoś mi nie pisze, że dodaje rozdział :<
~domynyczka.
Jednak zmieniłaś szablon. Fajny.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to nie wiem, co napisać. Justin taki smutny... i to prawie uderzenie siostry. Biedny jest w rozsypce, a co to będzie, jak Cass wyjedzie? Załamie się chłopak. Przynajmniej wreszcie się dowiemy, o co chodzi z jego rodzicami.
Czekam na ciąg dalszy :)
to zdecydowanie najlepsze Justin's POV w historii tego bloga :D <3333
OdpowiedzUsuńyaaay, wreszcie dowiemy się czego na temat rodziców Justina c:
@DameLovatoo
rozdział bardzo fajny informuj mie @Detka_BieberPl
OdpowiedzUsuńczemu nie jest oznaczone że jest rozdział 31? skonczyłam czytać na 30 rozdziale i nie chce omijać 31 bo pewnie nie bede wiedziała o co chodziło..bardzo prosze zrób tak żeby dało sie przeczytać ;) z góry dziękuje ! ;) mam nadzieje że będzie więcej rozdziałów
OdpowiedzUsuńinformuj mnie :) @QoolStoryBro
OdpowiedzUsuńTen rozdział wcale nie jest bezsensowny, jest świetny. ;)
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział i wcale nie jest bezsensowny jest świetny;P
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział i wcale nie jest bezsensowny jest świetny;P
OdpowiedzUsuńZajebiste opowiadanie zaczelam czytac przed wczoraj i tak mnie wciagnlo ze juz skonczykan. Opowiadanie normalnie kocham kocham i jeszcze raz kocham. Coolen jest glupia skoro chce usunac to dziecko a justin jak zwykle sloootki.
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdzial myysle ze juz nie dlygo dodasz.
czy mogłabym być informowana o nowych rozdziałach? :) @awhjusten
OdpowiedzUsuńmogłabyś mnie informować? @JBSwaggerPL
OdpowiedzUsuńświetny!!
OdpowiedzUsuńKiedy Następny ?!
OdpowiedzUsuńmogłabyś mnie informować ? @4everWithJus
OdpowiedzUsuń